Friday 30 November 2007

Buenos Aires


After a long bus ride from Iguaçu Falls we arrived in Buenos Aires in the morning to some really cold weather. Instead of staying on we decided to head down further South to the town of Mar del Plata. Mar del Plata is a medium size sea-side town where many Argentineans spend their summer holidays – essentially the local equivalent of our Blackpool. As it turned out the season had not started yet so the town was a little quiet with some of the restaurants and hotels still closed while the ones that were open were actually quite busy. The weather has surprised us with the temperature dropping from 37C in Iguaçu down to about 10C in Mar del Plata. I guess this was due to some very strong southerly winds blowing right through from the Antarctica, reminding us how close to the South Pole this place really is. After 3 days of walking around, doing some running and drinking good wine and eating steaks in the evening we took a bus back to Buenos Aires.
We arrived in Buenos Aires on a Friday afternoon and found out that all of the hotels that we we’re considering staying at were fully booked. After 4 hours of searching eventually we’ve managed to find a hotel for 3 nights. It first it looked like a place that may rent rooms by the hour, but it turned out to be OK, except for the moldy bathroom and the inclusive breakfast.
Buenos Aires is a big city and a very diverse one. Homeless people washing their clothing in the morning in the park fountains contrast against expensive hotels and restaurants. The city itself reminded me of Madrid, though many people like to compare it to Paris. Tango seems to be the traditional tourist attraction here and to comply with the touristy recommendations we’ve even attended a tango dinner show for 2 nights in a row. It was an interesting experience and the dancers are definitely expert (and some of them quite pretty too), but the experience is a bit touristy, although we saw quite a few local people the second time.
The city is certainly busy, certainly during rush hour and at night when the many restaurants fill up. Most people eat quite late and the restaurants don’t get busy until about 11pm, especially at weekends, so we’ve been eating steak and drinking wine till the morning hours most nights – an interesting experience, even if not particularly conductive to weight loss.
I found running to be a problem in Buenos Aires – most streets narrow and busy with people rushing around and parks outside the Palermo area are very few. On Sunday, however, the Palermo parks turn into running tracks with many people evidently trying to burn the excess calories gathered during the week from eating all the meat and all the wine drank. Last Sunday there was even a 10k race in Palermo, which I definitely would have been tempted to do if it wasn’t for the 20k that I already had run in the morning and the last of the 20 peso entry fee which I did not have on me.
Altogether we spent 7 nights in Buenos Aires, but we needed a break from the big city life so we headed to Uruguay’s capital of Montevideo for 3 nights of luxury 4 star accommodation in the middle of our Buenos Aires visit. Montevideo turned out to be a very pleasant, easy going city. Surprisingly it seemed more European than Argentina and it was a nice break from the intensity of Buenos Aires. During our stay Uruguay played Brazil in the South America world cup qualification football game, which we watched in a local pub. It was great to experience the local atmosphere with the public divided into Brazil supporters and Uruguay supporters. Unfortunately for the locals after gaining an early lead Uruguay lost 1:2, which cooled the atmosphere a little.
Overall a fantastic 10 days in Buenos Aires and Montevideo and finally we are starting to feel more relaxed and relieved of the stress and tiredness of the last few years of work and Ironman training.

We’ll be in touch soon.

Wednesday 28 November 2007

Buenos Aires (Polski)


Buenos Aires – betonowa jungla upiekszona skwerami, parkami i pieknymi na fioletowo kwitnacymi drzewami. Centrum to glownie stara zabudowa – wysokie sufity, duze okna i male balkoniki. Komunikacja miejska jest super rozwinieta i tania, parkingi drogie a drogi szerokie i zazwyczaj jednokierunkowe – nawet w godzinach szczytu korkow nie ma. Cetrum miasta w weekendy zamiera (nie widzielismy jeszcze centrum tak duzego miasta tak opustoszalego) – sklepy sa pozamykane i poza paroma turystami i mala iloscia otwartych restauracji jest pusto. Obzerza miasta w weekendy ozywaja – skwery poza centrum przemieniaja sie w targi, z przepelnionych kafejek dochodzi muzyka a na ulicach tancza tango. Restauracje maja wiele charakteru, serwuja zazwyczaj steki i zyberka w najprzerozniejszymi dodatkami ale wieczorem zaczynaja sie zapelniac dopiero po 22 (nasze zoladki jeszcze nie przywykly do tach poznych obiadow).
Buones Aires stoi dosc wysoko w rankingu turystycznym i nie ma co sie dziwic. Miasto ma urok i fajna atmosfere. Nie ma za duzo muzea/galerii ale wkloczenie po starych ulicach ma swoj urok – kazda dzielnica jest inna.
Piszemy ten blog z Ushuaia (3650km na pld) – male miasteczko (40tys) otoczone gorami pokrytymi sniegiem. Stad wyrusza wiekszosc wypraw na Arktyke. Jutro wyruszamy na 3 tygodniowa wycieczke przez Patagonie konczaca sie w Siantiago. Jest juz po 22 a jeszcze jasno – ciekawe kiedy robi sie ciemno.

Thursday 22 November 2007

Montevideo-Urugway (Polski)


Po 3 dniach spedzonych w Buenos Aires postanowilismy na 3 dni pojechac do Uruguayu do Montevideo. Potem wrocic na pare dni znow do Buenos Aires zamim wyruszymy na zwiedzanie Patagonii.

Montewideo okazalo sie bardzo czystym i przyjemnym miastem i odnieslismy wrazenie ze jest bardzo Europejskie. Mimo ze ma 1 mln ludnosci to ruch nie jest za duzy i mieszka sie tu przyjemnie. Jest nawet niewielka plaza ale niestety woda mocno brazowa - nie wiemy czy brudna czy zagloniona. Miasto wydaje sie bezpieczne, nie widac bezdomnych i mimo, ze na ulicach jest mnostwo straganow to ludzie nie sa natarczywi i natretni.


Ciekawy obyczaj: prawie wszyscy (mlodzi i starsi) tu chodza z termosami z ciepla woda po ulicach i pija mate. Mate to stymulant troche slabszy od kawy ale lagodniejszy dla zoladka - przypomina zielona herbate. Pije sie to w specjalnych drewnianych kubkach - przypominaja pol luski od kokosu przez metalowa slomke zakonczona siateczka.

Skusilismy sie nawet na 4* hotel - jakis taki tani znalezlismy na internecie wiec bylismy troche podejrzliwy ale okazal sie calkiem fajny w samym centrum. Mial nawet malutka silownie co uszczesliwilo Michala niesamowicie i codziennie spedzal godzine pedalujac tam na rowerze. Przyjazd tu byl dobrym pomyslem - ostatnia odrobina luksusu zanim udamy sie do Patagonii na 3 tygodnie.

Sunday 18 November 2007

Mar del Plata (Polski)


Po calonocnej podrozy w autobusie z lezacymi siedzeniami, gdzie serwowali nam szampana dotarlismy do Buenos Aires – bylo tu tak zimno, ze jak wysiedlismy z autobusu w krotkich spodenkach to wszystkie wlosy nam na baczosc stanely (na wodospadach bylo 37 a w Buenos Aires 11). Po krotkim namysle postanowilismy jechac dalej na poludnie i tak to wyladowalismy w Mar del Plate – 400km na poludnie od Buenos Aires.
Mar del Plate jest stolica letnia – masy Argentynczykow jada tam co lata na wczasy i jest to troche odpowiednik naszego Gdanska i Leby/Ustki. Miasto jest dosc nowoczesne i najczyszcze jakie do tej pory widzielismy ale jest stosunkowe mlode wiec nie ma tam za duzo zabytkow i starej architectury. Plaza jest szeroka ale piasek jest troche zwirowaty. Jest to przyjemne miejsce ale troche pozbawione charakteru. W dzien jak swiecilo slonce to bylo ok ale wieczory byly zimne. Zmuszeni bylismy powyciagac nasze spodnie i anoraki i pozegnac sie z klapkami i krotkimi spodenkami. Restauracje serwuja pyszne ryby w najprzerozniejszych sosach z duszonymi ziemiakami (pierwszy raz od wyjazdy jedlismy duszone ziemiaki – smakowaly wysmienicie). Wino jest tu dobre i tak tanie, ze ciezko nie zamowic butelki do obiadu. Nasze zoladki jak do tej pory nie przystosowaly sie do tutajszych obyczajow – na sniadanie jest tylko kawa i slodki rogalik. Restauracje otwieraja dopiero kolo 20.30 a tlocznie zaczyna sie robic w nich kolo 22.
Wczoraj przyjechalismy do Buenos Aires – jak do tej pory najciezsza proba dla nas. Wyglowkowanie jak kupic bilet w autobusie zajelo nam prawie godz (rozmienienie pieniedzy na drobniaki tez okazalo sie problemem) . Jak juz dotarlismy do centrum to okazalo sie, ze wiekszosc hoteli jest pelna wiec mielismy kolejna przeszkode do pokonania. Michal dzielnie biegal i szukal nam noclegu a ja siedzialam i pilnowalam naszego dobytku w postaci 2 plecakow 20kg. Po przeszlo 3 godz biegania Michalowi wreszcie udalo sie znalesc hotel w ktorym dalo sie mieszkac. Wieczorem w nagrode za ten caly wysilek Michal zjadl prawdziewego Argentynskiego steka (smielismy sie, ze wyglada jak cwiartka krowy – W Londynie z tego steka to by przynajmniej 4 zrobili). Dzis niedziela – idziemy zwiedzac Buenos Aires i jak dobrze pojdzie to moze uda nam sie pojechac na pare dni do Montevideo w Urugwaju. Pogoda sie ocieplila – jest kolo 20 stopni wiec dobre warunki do zwiedzania.

Friday 16 November 2007

Iguaçu Falls



Today I’m writing this sitting in my first class seat on a long distance bus to Buenos Aires. A pleasant experience with fully reclining seat-beds and champagne served with dinner.
Last night, for the first time, we’ve experienced a proper sub-tropical electrical storm. Quite a spectacle, like nothing I’ve seen before. The night sky was simply alight for hours with multiple back to back lightnings and quite bizarrely it was all completely silent. Afterwards the heavens opened and the rain came down so heavily that quite literally it transformed roads into little rivers of flowing water.
On the way from Florianopolis we stopped for a couple of busy days at Iguaçu Falls, one of the wonders of the world. We had 2 nights at Foz Iguazu on the Brazilian side where we had a panoramic view of the falls and 1 night at Puerto Iguazu on the Argentinean side where we had a closer look at the most important parts of the falls and took a river boat close to the falls to get completely soaked. The Brazilian view of the waterfalls was our favourite, even thought most of the falls actually reside in Argentina, but the panoramic view from the Brazilian side is quite spectacular. The Puero Iguazu town is, hoverer, much friendlier and nicer than Foz and you can get a feel for the difference between Argentina and Brazil immediately after crossing the border.
Apart from al the excitements of the waterfalls viewings we’ve been reasonably busy since last update: we visited the Itapu dam (the biggest water electric plan in the world), which was a little bit disappointing, crossed the boarder into Paraguay for a couple of hours, which was even more disappointing. On the last day in Florianopolis I’ve tripped and fell over on the run so my running has not been going well since, but managed 11k yesterday so hopefully things will be better now. Weight is staying fairly constant.
Hope things are well back home.

See you.

Tuesday 13 November 2007

Iguacu Wodospady (Polski)



Iguacu Wodospady – na granicy Brazylii i Argentyny – 3km szerokosci (20% nalezy do Brazylii, 80% do Argentyny).
Z Brazylijskiej strony widac piekna panorame wodospadow (za szerokie by zmiescic sie na jednym zdjeciu). Jest tam dosc fajna aleja spacerowa 1.2km – tak nam sie podobalo, ze przeszlismy ja 2 razy i spedzilismy tam 5 godz. Siedzac i podziwiajac.
Z Argentynskiej strony nie ma az tak pieknych widokow ale jest duzo tras spacerowych, mnostwo pomostow obserwacyjnych i mozna podejsc blisko wodospadow. Oczywiscie zaliczylismy wszystkie punkty widokowe. Szum wody jest niesamowity i masa/predkosc niesamowita ale oglada sie to fragmentami wiec nie widac tego piekna i ogromu co ze strony brazylijskiej.
Jestesmy juz w Argentynie – jutro ruszamy do Buoness Aires. Prawda jest to co wszyscy nam mowili – jest tu duzo taniej niz w Brazylii. Z tego tez powodu postanowilismy zaszalec i zafundnac sobie 1sza klase w autobusie do Buoness Airess (20 godz jazdy, siedzenia lezace jak 1sza klasa w samolocie i daja drinki/jedzenie). Negatywna strona jest fakt, ze po portugalsku to przynajmniej w przyblizeniu wiedzielismy co zamawiamy w restauracji a w Argentynie bedziemy musieli sie uczyc od nowa – ale to jest ekscetujaca czesc podrozowania – nigdy nie wiadomo co na talerzu wyladuje. Obyczaje tez tu sa inne – sniadanie sklada sie tylko z kawy, lunch przed 13 i duzy obiad po 21. Jak do tej pory Argentyna nam sie znacznie bardziej podoba niz Brazylia – aby tak dalej.
Do uslyszenia z Buoness Aires.

Paragway & ITAIPU electrownia (Polski)


Po calonocnej podrozy dotarlismy do Foz du Iguacu, polozonego bardzo blisko granicy Brazylii, Argentyny i Paragwaju. Jak przystalo na prawdziwych turystow ruszylismy od razu na zwiedzanie.
Paragwaj jest wlasciwie po drugiej stronie rzeki Parana wiec wystarczy tylko przejsc przez most. Miejsce nie jest zbyt sympatyczne – duzo kradziezy, napadow, narkotykow itd... ale ma niesamowicie tanie rzeczy wiec wszyscy Brazylijczycy chodza tam na zakupy (szczegolnie sprzet techniczny). Nam ciezko bylo sie patrzec na te wszysktkie buty sportowe za bezcen ale niestety nie mamy miejsca w placaku by je wozic przez nastepne 4 miesiace.
Itaipu jest najwieksza elektrownia wodna na swiecie – wysokosc = 65 pietrowy wiezowiec, a beton uzyty wystarczyl by na wybudowanie dwupasmowej autostrady z Moskwy do Lizbony.
Wlascicielka kwatery, w ktorej mieszkamy mowi swietnie po polsku – starsza pani urodzona tutaj, rodzice jej wyjechali w latach 30-tych. Chyba mielismy specialne wzgledy bo zaproponowala nam jajka na sniadanie mimo, ze nie byly one oferowane innym.

Thursday 8 November 2007

Florianopolis



After leaving Ilha Grande we stopped for a day at Parati on the way to Sao Paulo. It was a nice way to break up the long bus journey, but Parati, touted by tourist guides as an “old historical town” was somewhat disappointing. We walked around and had a lovely dinner, but in the end there was not much to see there.
The next day we took the 6 hour bus journey to Sao Paulo. The city was actually a bit of a surprise. It was a bit of a concrete jungle, but at the same time it felt fairly safe (unlike Rio) and quite European. To prove the point we even had a meal at McDonald's! It also seemed like a city of contrasts with some expensive restaurants and hotels and a lot of homeless on the streets. Overall a much more positive experience than what we expected.
On Sunday we left the city on an overnight bus to Florianopolis – the home of the Brazilian Ironman race. Except that, as it turned out, the race does not actually take place in Florianopolis, but in the North part of the Santa Caterina Island with the start on the lovely beach of Jurere. 4 days on the Santa Caterina Island passed very quickly with long walks on some of the best surfing beaches the island has to offer and relaxing in our Pousada on the Santinho Beach. The highlight of these 4 days was our rental bike trip to Jurere along the Ironman race course, swim on the lovely beach and lunch at the upmarket Jurere town centre.
The Ironman course seems like it could be quite tough with some fair chop in the swim, a rolling bike course and a touch, hilly run in the heat. I’m not sure if I would go back to do it one day though – it’s a long journey and there are probably more appealing races to go to closer to home. It was great to see all the places, though.
Oh, almost forgot to mention – there was a big marathon on the island on Sunday…, unfortunately we arrived on Monday, otherwise no doubt I would have wanted to do it – just for fun…
Instead I’ve had to settle form my daily 12 km run in the morning.

See you.

Alex & Mike.


P.S.


This evening I've also discovered that in my Portuguese pronunciation whenever I was asking for a B&B I was actually saying “big ass”! Not cleaver…

Santa Caterina - Florianopolis (Polski)



Po 11-sto godzinnej jezdzie autobusem dotarlismy do Florianopolis – stolicy stanu Santa Catarina. Jest to wyspa/stan polaczona z ladem mostem. Miasto nie robi wrazenia – mimo, ze polozone jest nad oceanem to nie ma plazy a wzdluz wybrzeza biegnie ruchliwa dwupasmowka. Zawsze nam sie wydawalo, ze to tu odbywa sie Ironman ale okazalo sie, ze jest on 40km stad na polnocnym krancu wyspy w Jurere wiec pojechalismy na polnoc.
Mieszkamy w malym pensjonacie w Santhino 300m od pieknej plazy z wydmami. Pogoda ladna i dni szybko schodza na wloczeniu sie po plazy i odwiedzaniu pobliskich malych miasteczek. Wczoraj wynajelismy rowery i pojechalismy ogladac miejsce gdzie odbywa sie ironman (na drogach sa jeszcze znaki z ostatniego IM – na zdjeciu Michal na starcie roweru). Troche sie napedalowalismy (ja 40km a Michal dwa razy tyle bo nie moglam za nim nadarzyc po tych gorach wiec krazyl kolka wokol mnie) ale po powrocie to zimne piwo niesamowicie dobrze smakowalo. Dzis ostani dzien wloczenia sie po plazach bo jutro ruszamy w 16godz podrozy do Iglacu Wodospadow (pogranicze Paragwaju, Argentyny i Brazylii).
Ludzie sa bardzo mili – mimo, ze prawie nikt nie mowi po angielsku to jakos sie dogadujemy (oczywiscie z pomoca rak). Jemy rozne dziwne owoce i rzeczy – wiele z nich nie ma nawet odpowiednika w jezyku angielskim. Ku naszemu zdziwieniu buraczki sa bardzo popularne i czesto dodawane do kanapek. Swiezo wyciskane soki z najprzerozniejszych owocow kosztuja tyle co coca-cola. Sushi cieszy sie wielkim powodzeniem i nie ma tak astronomicznych cen jak w Londynie.

Sunday 4 November 2007

Sao Paulo (Polski)



W drodze do Sao Paulo zatrzymalismy sie w Paraty malym miasteczku 6 godz od Sao Paulo. Dosc popularne miejsce postoju ze wzglegu na stare centrum (drogi z kostki brukowej, male stare domki). Fajne miasteczko ale nie dorownuje polskim starym rynkom.

Zaznalismy troche szoku jak trafilismy wreszcie do Sao Paulo - jungli betonowej z 20mln mieszkancow. Centrum jest zabudowane wiezowcami, jest czysto i nie jest az tak klaustrofobiczne jak Manhathan w NY. Sao Paulo robi znacznie przyjemniejsze wrazenie niz Rio de Janerio. Poza centrum to calkiem inna historia – bieda, zapuszczone wiezowce mnostwo bezdomnych. Zabytkow ani muzeuw to nie ma wiec pozostaje wloczenie sie po miescie, ogladanie wiezowcow i picie swiezo wyciskanych sokow.

Jutro ruszamy na poludnie do Florianopolis, gdzie co roku odbywa sie Ironman (dlugodystansowy triathlon: plywanie 3.6km, rower: 180km i bieg: 42km). Michal nie moze juz sie doczekac.