Wednesday 9 March 2016

Bajkal (polski) - 2016/03

KEEP FIGHTING, CZYLI O BAIKAL ICE MARATHON 2016, KTÓRY DE FACTO BYŁ BAIKAL SNOW MARATHON ON ICE Z RACJI OPADÓW ŚNIEGU W NOC POPRZEDZAJĄCĄ WYDARZENIE

Piątek, 4 marca 2016

Po blisko pięciogodzinnym locie z Moskwy wylądowaliśmy na 104 południku szerokości wschodniej. 
Dochodziła piąta rano, a lotniskowe sklepiki pomimo wczesnej pory oprócz pamiątek oferowały wędzone omule, niedźwiedzie, wilcze i rysie skóry, których rozdziawione paszcze, kły i jęzory zdawały się przestrzegać przed surowością Syberii. Kółka walizek ugrzęzły w śniegu, gdy wyszliśmy z terminalu ku zaparkowanej przed terminalem taksówki, która następnie pomknęła ku hotelowi. Ruch był praktycznie zerowy, szerokie ulice skąpane w pomarańczowej poświacie latarni były uśpione, a na chodnikach leżała gruba warstwa białego puchu. Nowoczesne budynki górowały nad murowaną zabudową z początku XX wieku i drewnianymi domami niejednokrotnie zdobionymi bajkowymi motywami, a w radio śpiewał George Michael i to nie bynajmniej „Last Christmas”. W Polsce zbliżała się północ, gdy w naszym pokoju hotelowym na ósmym piętrze (nie ma tu parteru) zgasło światło.

Oślepiające słońce zbudziło Aleksandrę Michajłowną i Romana Michajłowicza, gdy Michaił Semionowycz odsłonił zasłony. Niebo było bezchmurne, na ulicach panował ruch, a zegar wskazywał niemalże południe. Z okna rozpościerał się widok na centrum niemalże 600-tysięcznego Irkucka. 

Został on założony w 1652 roku przez Iwana Pohabowa i pełnił ważną funkcję w handlu skórami i złotem. Godłem Irkucka jest babr (syberyjski tygrys) trzymający w paszczy sobola, co symbolizuje siłę i wolę przetrwania w tych przecież ekstremalnie trudnych warunkach. 

W 1686 roku Irkuck uzyskał prawa miejskie, a w 1760 roku powstała pierwsza droga łącząca go z Moskwą. Było to z ogromną korzyścią dla miasta, które znaczenie w handlu z Chinami wzrosło niewspółmiernie. W XIX wieku zsyłano doń na wygnanie artystów, szlachtę i oficerów. Car Mikołaj I „oddelegował” tu Dekabrystów za próbę obalenia caratu. Skala zesłań była tak duża, że pod koniec XIX wieku na dwóch mieszkańców przypadał jeden zesłaniec. 




Usytuowanie miasta nad wypływającą z Bajkału i wpadającą do Jeniseju rzeką Angarą sprawiło, że w czasach Związku Radzieckiego postanowiono zindustrializować. Tu produkowane są samoloty i tędy przebiega trasy kolei transsyberyjskiej. Obecnie Irkuck stanowi ostatni punkt przesiadkowy przed dotarciem do Jeziora Bajkał w celu np. wzięcia udziału w maratonie do Aleksandry Michajłowny. 


Sobota, 5 marca 2016

Wczoraj położyliśmy się spać o 06:06 rano, a dzisiaj wstaliśmy o 07:20. Tym, dzięki których regularnemu trybowi życia można regulować zegarki, wydawać może się to koszmarem. I tak to trochę było. Cierpieliśmy na „jetlag”, czyli musieliśmy przejść szybką aklimatyzację i zacząć funkcjonować zgodnie z lokalnym czasem. I tak można by w skrócie opisać poprzedni dzień. Spacer ulicami Irkucka, w mroźny, słoneczny dzień przerywany był wizytami w cerkwiach czy supernowoczesnym centrum handlowym (był w nim Reserved i Wójcik) w celu ogrzania się.
Dokładnie w tej właśnie wschodzi słońce, sierp księżyca zaczyna niknąć na błękitnym niebie pod ciężarem młota dnia, temperatura spadła do -23 stopni, a na budynku sądu po drugiej stronie ulicy powiewa lekko przybrudzona trójkolorowa flaga Republiki Rosyjskiej. Wolność, braterstwo, równość.
Na lotnisku byliśmy przed dziesiątą. Aleksandra Michajłowna i Michaił Semionowycz wsiedli do autobusu udającego się do Listwianki, malutkiej miejscowości nad Jeziorem Bajkał. To właśnie tam usytuowana jest meta Baikal Ice Marathon, który miał odbyć się następnego dnia. 

Angara wypływająca z Bajkału
Z ich pokoju na szóstym piętrze hotelu Majak rozciągał się fantastyczny widok na najgłębsze jezioro świata (1642 m) często nazywane „syberyjskim morzem” czy „błękitnym okiem Syberii”. Położone jest ono w Republice Buriacji i obwodzie irkuckim. W tafli jeziora (456 m n.p.m.) przeglądają się góry sięgające niemalże 3000 m n.p.m. Pamiętać należy o tym, że jest to ogromny zbiornik wodny (siódme największe jezioro świata), którego długość linii brzegowej to ponad 2100 km, ilość wody jest większa od tej w Morzu Bałtyckim, wpływa doń 336 rzek i znajduje się weń 20% wody pitnej całej planety. Długość jeziora wynosi 636 km, maksymalna szerokość – 79 km, przezroczystość wody dochodzi do 40 m, a grubość lodu waha się od 0,4 o 1,2 m. Spore zasługi w eksploracji Bajkału mieli polscy geodeci, czego wyraz stanowi nazwanie jednego ze szczytów Górą Czerskiego (2588 m n.p.m.) pamięci jednego z nich, Jana Czerskiego.



Michaił udał się na krótki trening pięknie odśnieżonym końcową częścią trasy maratonu celem przetestowania butów z własnoręcznie wkręconymi weń śrubami antypoślizgowymi, a Aleksandra obserwowała go z podziwem i uwieczniała i-phonem.
Sesja zdjęciowa do gazety Komsomolec

Tak trasa wyglądała w sobotę - na dzień przed startem
A tak wyglądała ona w dniu zawodów, czyli w niedzielę
Następnie zjedli oni lunch, zdrzemnęli się, Michaił dokonał modyfikacji systemu antypoślizgowego, uczcili wieczór romantyczną kolacją i tyle można powiedzieć o tym, co miało miejsce po tej stronie Bajkału.




W międzyczasie Roman Michajłowicz objeżdżał jezioro. Po niemalże dwóch godzinach jazdy, oba autokary zatrzymały się, żeby podróżujący mogli podziwiać piękną panoramę Bajkału czy nabyć omule na straganach umieszczonych po drugiej strony szosy. Na niewątpliwy podziw zasługiwały panie sprzedające ryby w kilkunastostopniowym mrozie. Tajemnica ich odporności na niską temperaturę zastanowiła Michjłowicza, a w rybach przybysze z kraju kwitnącej wiśni znaleźli świetny pretekst do sesji zdjęciowej.
\
Po przejechaniu kolejnych kilkudziesięciu kilometrów autokary zaparkowały przed Złotą Jurtą na lunch. Z jej okien roztaczał się widok na Bajkał i otaczające go góry, a wewnątrz przy stołach zasiedli obywatele Węgier, Rosji, Japonii, Wielkiej Brytanii, RPA, Francji… Jurta rozbrzmiewała językami świata niczym wież Babel, a wszystkich łączył jeden cel – następnego dnia dotrzeć do Aleksandry Michajłowny.
Po kolejnych 30 minutach autokary dotarły do Bajkalska, miejscowości chlubiącej się prawdopodobnie najlepszymi stokami tej części Rosji. Zakwaterowawszy się w swoim pokoju, Roman zdecydował się udać na brzeg Bajkału. Najpierw popatrzył on na majestatyczne stoki i sąsiadujące góry, a następnie zrobił w tył zwrot i poszedł drogą opadającą lekko w dół ku jeziorze. Nie minęło pięć minut, gdy został zaczepiony on przez brodatego młodzieńca odzianego w buty z kolcami i mówiącego z francuskim akcentem:
- My name is Roman – przedstawił się.
- My name is Daniel – przedstawił się Roman Michajłowicz.
Odbyli oni około dwukilometrowy spacer w śniegu, by ostatecznie postawić stopę na tafli jeziora. Lód przykryty był dość grubą warstwą śniegu, a popołudnie było ciepłe. Temperatura oscylowała w okolicach czterech stopni poniżej zera, a zbierające się chmury śniegowe były obietnicą zmiany pogody. Roman z Francji i Roman Michajłowicz wrócili do Grand Bajkal Hotel, gdyż zbliżała się pora wieczerzy, podczas której miał odbyć się „briefing” dotyczący rozpoczynającego się o ok. 10:00 niedzielnego poranka wyścigu do Aleksandry Michajłowny.


Do siedzących przy stole Romana Michajłowicza, Michała ze Śląska, Tomka z Torunia i Tomka z Kazachstanu w pewnym momencie przysiadł się mieszkaniec Sapporo. Dysponował on już doświadczeniem w bieganiu po Bajkale. Za pierwszym razem na pokonanie dystansu do Litwianki potrzebował 4 godzin i 10 sekund, a za drugim – 5 godzin i 37 minut. Na pytanie Tomka z Kazachstanu odnośnie przewidywanych przeszkód na drodze do Aleksandry Michajłowny, odpowiedział on, że nie będzie to mróz, lód czy wiatr, ale śnieg.
- Jak sobie z tym śniegiem poradzić?
- Keep fighting! – odpowiedział z uśmiechem samuraja.
Jakże prorocze były to słowa…
Cieżka decyzja - wynalazek czy standard, standard czy wynalazek ????????

Niedziela, 6 marca 2016

Michał ze Śląska zarządził pobudkę na 6:00. Idąc na śniadanie zostawiliśmy bagaż główny w recepcji, a następnie w restauracji wieży Babel pożywiliśmy się, by mieć siłę dotrzeć do Aleksandry Michajłowny. Podczas śniadania Michajłowicz ponownie spotkał Romana z Francji, dziewczyny z Anglii (im tak bardzo nie zależało – biegły tylko do połowy) i przybysza z RPA, który to planuje pokonać 646 km „niekoniecznie samemu, ale unsupported” (bez wsparcia z zewnątrz).
O 8:00 wsiedliśmy do busów, by po półtoragodzinnej jeździe dotrzeć na miejsce startu. Niebo było zachmurzone, wiatr od strony jeziora zawiewał śnieg, temperatura oscylowała w okolicach -15. Na pokładzie śnieżnego wodolotu mknącego w naszą stronę w poprzek jeziora znajdował się Michaił Siemionowicz i jego rywale w wyścigu do Aleksandry Michajłowny. Kwadrans przed dziesiątą postawili oni stopę na lodzie w miejscu startu zmagań o chwałę.
Start niestety przesunął się o półtora godziny, gdyż na drugim kilometrze trasy powstało pęknięcie i organizatorzy musieli zorganizować bezpieczną przeprawę, aby zapobiec temu, że wyścig ku Aleksandrze przeniesie się na dno Bajkału, co niewspółmiernie wydłużyłoby oczekiwany czas przybycia, a dość powszechnie wiadomym faktem jest, że okiełznać złość Michajłowny to misja nad misje.

Michał został przetransportowany przez jezioro na start tą oto limuzyną - zajęło to przeszło godzinę
Chmury nad jeziorem przerzedzały się, gdy o 11:30 blisko 200 uczestników biegu do Listwianki usłyszało i pomknęło na złamanie karku ku przeciwnemu brzegu jeziora. Nie wahali się, gdyż nagroda czekająca na nich równała się chwale zwycięzców antycznych olimpiad.
Nikogo nie zdziwił fakt, że pośrodku pierwszego szeregu ustawił się jeden z głównych pretendentów do wieńca laurowego – Michaił Siemonowicz. Niczym strzała z kuszy pomknęli, aby po kilku minutach pokonać pęknięcie w lodzie i już potem podążyć „bez przeszkód” ku Aleksandrze, której to uczucia owegoż poranka można by streścić słowami niepewność, stres, oczekiwanie. By od tych niekoniecznie przyjemnych emocjonalnych stanów uciec, próbowała Michajłowna organizować zdjęcia w komputerze, obejrzała kilka odcinków serialu „Wataha”, żeby ostatecznie wpaść w objęcia Ozyrysa.


W tym czasie pięknie odśnieżonym Bajkałem podążała dwustuosobowa wataha. Dotarcie do pierwszego punktu żywieniowego na siódmym kilometrze zajęło Romanowi Michajłowiczowi dokładnie 42 minuty. Dokładnie 5 minut później Michaił Siemonowicz zostawił za sobą tabliczkę<7><10 km=""> 10. To był ten moment, gdy pięknie odśnieżony odcinek trasy skończył się i zaczęło się to, co miało mieć miejsce do Listwianki, gdzie na linii mety czekała nagroda główna – Aleksandra Michajłowna. 
Śnieg po kostki, miejscami po łydki, a momentami po kolana. Dość silny wiatr był oczywiście północno-zachodni (z punktu widzenia uczestników biegu), by na jedenastym kilometrze zmienić się na północny, czyli czołowy, i tak wiał na przemian do samego końca.

Następny punk żywieniowy był przy tabliczce 15. Siemi<15><15 km="">onowycz zameldował się przy niej po 75 minutach, a Michajłowicz 22 minuty później. Ten drugi wziął garść daktyli, wypił trzy kubeczki ciepłej słodkiej herbaty, otworzył pierwszy żel tego dnia, którego konsystencja przywiodła mu na myśl lekko zmrożony sernik na zimno, i pomknął pod wiatr zapadając się po łydki w śniegu. Następne 6 km dłużyło mu się niepomiernie, a przez myśl przeszło mu, by pokonać drugie 21 km wodolotem, czy raczej lodolotem.
Punkt 21 był ostatnim dla uczestników półmaratonu, więc zgromadził się tam tłumik ludzi, skuterów i lodolotów. Był tam też NAJWIĘKSZY PECHOWIEC XII wyścigu przez Bajkał – Bartek Mazerski ze Sztumu (zwycięzca m.in. maratonu na Antarktydzie), który w piątek złamał kość w stopie, co pozbawiło go szansy na triumf, czego symbolem miało być przybicie piątki Aleksandrze Michajłownej na linii mety. To on właśnie powiedział Michajłowiczowi, że kolejny przybysz z Polski Maciek za chwilę rusza i będzie im w parze łatwiej, co sprawiło, że zamiast myśleć o podróży lodolotem, Roman z kolejnym sernikiem na zimno w dłoni, tym razem kofeinowym o smaku czekoladowym, co rusz zapadając się w śniegu, pomknął ku Listwiance. I tak właśnie los zetknął ich dwóch na następne 16 km.

Dokładnie w tej samej chwili Siemonowicz spojrzał na zegarek i spostrzegł, że minęło 25 minut odkąd był półmetku. Wiatr wiał centralnie w twarz, a przy tabliczce 28 (ki<28 km="">lometr po kolejnym punkcie odżywczym) trasa skręciła o 45 stopni w lewo, a zaspy ustąpiły miejsca twardej nawierzchni i czy tafli lodu.
<28 km="">
Gdy Roman dotarł do tego miejsca, wszyscy wokół westchnęli, że „w końcu”. Cóż, jak to powiadają, nie chwal dnia przed zachodem słońca. Nim pojawiła się tabliczka 30, śn<21><30 km="">iegu było nawet więcej niż do tej pory. I jak się miało okazać, miało być go więcej i więcej. Samurajskie powiedzenie „Keep fighting” stało się nader aktualne, a Michajłowicz miał przed oczyma uśmiech na twarzy Sapporo dzielącego się tym przysłowiem japońsko-bajkalskim. 
<21><30 km="">
<25><32>32 był punktem odżywczym, na którym uformowało się trio w składzie: Maciek, Roman i Rosjanin. Tak parli oni przez następne cztery kilometry połykając wszystkich innych uczestników, gdy Maciek stwierdził, że zamarzają mu stopy i musi się zatrzymać.
W owej chwili, Michajłowicz zamarzanie postrzegał inaczej. Opaska chroniąca szyję była już od kilku kilometrów zamarznięta, brzegi czapki i pompony przy nausznikach były okrągłym soplem lodu, kciuk lewej rękawiczki był zmarznięty, więc dłoń przybrała surwiwalowy kształt pięści, wszystkie palce prawej rękawiczki były kompletnie zamarznięte, więc prawica była jeszcze mocniej zaciśnięta, a wrażenie, że rzęsy prawej powieki zlepił lód postępowało.

Na ową chwilę w subiektywnym odczuciu Michajłowa krajobraz wyglądał następująco: śnieg momentami po kolana, widniejąca na horyzoncie Litwianka, za nią pokryte lasem góry przywodziły na myśl klify Dover, chmury rozpierzchły się, słońce wisiało wysoko na niebie, kurtka Romana sztywno falowała w nierówny rytm jego kroków, Maciek stawał się powoli małym czarnym punktem, a ostatniego punktu żywieniowego 37 nie było i<37><37> nie było. Duch w narodzie dwuosobowym lekko zaczął słabnąć, gdy pojawił się w polu widzenia mały czarny prostokąt, czyli kolejny beczkowóz stanowiący osłonę przed wiatrem ma punktach. Duch w narodzie wzmocnił się znacznie, gdy obok zobaczył on 39. Dw<39><39>a kubki herbaty, wyprzedzenie kilku wycieńczonych biegaczy i coraz wyraźniejszym jawić się zaczął finisz zmagań, a nań, wciąż niewidoczna, Aleksandra Michajłowna.

5 godzin i 36 minut od momentu startu czekał Roman Michajłowicz, by ją ujrzeć. Ogromna fala szczęścia wezbrała w nim, gdy oboje byli fotografowani na linii mety. On, którego wierzchnia warstwa od pasa w górę była zamarznięta, i ona – świeża niczym wiosenny poranek. Gdy dotarli do pokoju 603 ze wspaniałym widokiem na Bajkał, Michaił Siemonowicz był już zregenerowany i po toalecie, gdyż jego fala szczęścia wezbrała 50 minut wcześniej.

W tym samym czasie Roman Michajłowicz cierpiał na pomroczność jasną i nie podziwiał wspaniałego widoku. Było to wynikiem popełnienia jednego, ze swoich błędów młodości. Na początku biegu było pochmurnie, więc nie założył gogli, które miał w plecaczku, ani okularów przeciwsłonecznych, które miał w lewej kieszeni kurtki. Tym samym czerwień twarzy w ogóle nie kontrastowała z bielą gałek ocznych. Kilkadziesiąt minut później widział już jak przez mgłę, by po około 24. godzinach wzrok zaczął funkcjonować w miarę normalnie. Czerwień gałek jego oczu nie znikła, ale nie dziwił się temu nikt, gdyż w tej stronie świata tak poniekąd ma być.

Podsumowując, serce Aleksandry zdobył Piotr Herzog, który potrzebował 3 godziny i 55 minut, by doń dotrzeć śniegami Bajkału. Pomimo tego szczęściarzem nad szczęściarzami był i tak Michaił Siemonowycz, który dobiegł do Michajłownej siódmy (SZCZĘŚLIWA SIÓDEMKA), potrzebując na to dokładnie 4 godziny, 46 minut i 49 sekund.

O 19:40 w restauracji hotelu Majak odbyła się ceremonia rozdania nagród. Zdominowana została ona przez osoby z Polski. 
Wygrał Piotr Herzog (3h 55), drugie miejsce zajął Łukasz Zdanowicz (4h 07). 
Wśród pań pierwsze miejsce zajęła Daryja Dmitrevna z czasem 5:00 godz.
Maraton ukończyło 140, a półmaraton - 29 uczestników.

Bankiet przebiegł w bardzo przyjacielskiej atmosferze, a niepowodzenia związane ze zdobyciem serca Aleksandry Michajłownej zostały zastąpione nadzieją na osiągnięcie tego podczas XIII edycji Baikal Ice Marathon w 2017 roku.




Poniedziałek, 7 marca 2016

Śniadanie w Majaku, ostatnie fotografie Bajkału i z Bajkałem w tle, uściski dłoni i godzinna podróż do Irkucka. 


Mróz nie odpuszczał, czego potwierdzeniem były słowa taksówkarza wiozącego Aleksandrę, Michaiła i Romana do hotelu:
- Zimno dziś. W tej chwili jest -17, a w nocy było -32.
Mini-lunch w kafejce niedaleko hotelu, spacer ulicami Irkucka przy oczywiście przeciwnym wietrze i temperaturze -16, obserwowanie fenomenu typu: po jednej stronie ulicy cień i odczuwalna temperatura minus dwadzieścia kilka, a po słonecznej stronie – rozbite sople na chodnikach, parujący roztopiony lód i splunięcie zamarzające w ułamku sekundy.
W tych warunkach atmosferycznych zwiedzanie Irkucka wychodziło średnio na jeżozwierza, więc trójka bohaterów niniejszego wpisu wróciła do hotelu, by kolejno rozkoszować się sjestą i spędzić resztę dnia i wieczór uzupełniając utracone płyny oraz delektując się zdrowym produktem o nazwie pizza autorstwa amerykańskiej sieciówki Papa John’s. Właśnie tu – w południowej Syberii – gdzie po przeciwnej stronie ulicy powiewa trójkolorowy sztandar.

Wtorek, 8 marca 2016

Wczorajszy Dzień Kwiaciarza za nami. Dzisiaj Dzień Kobiet. Wielkie święto i dzień wolny od pracy. Temperatura na zewnątrz w to wiosenne święto wynosi -22. Wstaje nowy dzień. Włączamy telewizor, aby zobaczyć jak Rosjanie składają hołd Rosjankom. A tu totalne zaskoczenie. Breaking news!!! Nie ma o Dniu Kobiet. Kanał rosyjskiej telewizji Rossija 1 ogłosił, że Jandeks (rosyjski Google) postanowił w trybie wyjątkowym przyznać specjalną Gogle Award (rosyjski odpowiednik nagrody Darwina) w kategorii „Idiot of the Year” Romanowi Michajłowiczowi za nienałożenie okularów przeciwsłonecznych (przez cały czas biegu w lewej kieszeni kurtki) ani gogli (w plecaczku) podczas niedzielnego wyścigu przez Bajkał ku czekającej na jego drugim brzegu Aleksandrze Michajłownej. Cóż, jak powiedział pewien mędrzec, życie pisze różne scenariusze…
Miał 4 pary okularów ze sobą, a nie użyl żadnych - geniusz