Tuesday 2 August 2016

Chamonix - 2016/07

Podróż jest osobą samą w sobie; nie ma dwóch jednakowych. A wszelkie plany, zabezpieczenia, regulacje i przymusy są bezowocne. Po latach zmagań stwierdzamy, że nie my robimy podróż; podróż robi nas… John Steinbeck - „Podróże z Charleyem” (1960)


Jest upalne piątkowe popołudnie. Właśnie wyjechaliśmy z Freiburga, gdzie stanęliśmy coś zjeść i być świadkami bójki, której przedmiotem był smartphone. Pobity po dobrej chwili ocknął się, podniósł się chybotliwie i wrzasnął „Polizei!”, ale grupka sprawcza czynu odeszła nie będąc niepokojoną przez kilkadziesiąt osób siedzących na trawie w cieniu drzew. Czy oni zabrali mu smarta, czy też odzyskali, tego nie dowiemy się nigdy.

Mija jedenasty dzień odkąd podróż robi Aleksandrę i Michała. Tak naprawdę robi ich od blisko półwiecza, a przywołując piosenkę Aerosmith dodać można, że „Life’s a journey, not a destination”. Tę dłuższą zaczęli na porodówce, a tę najnowszą – od przeprawy tunelem pod Kanałem Angielskim (patrząc na mapę w kraju u wejścia w otwór), zwanym też La Manche (na mapach przy otworze wieńczącym).

Na pytanie, co robili przez pierwsze trzy dni, A&M odpowiadają, że:
Przez trzy dni mieszkaliśmy w B&B na francuskiej wiosce z dwoma restauracjami. Jeździłyśmy rowerami po zamkach nad Loarą. Wg broszur nad samą rzeką jest ich 63, a my widziałyśmy 6. Wrażenia niesamowite. Fajowe tereny do „cycle”, ale przy którymś kolejnym zamku, odnosi się wrażenie, że już się coś podobnego widziało. Zamki - zamkami, pałace - pałacami, château - château, ale czas spędzony razem na siodełkach był najbardziej niesamowitym doświadczeniem. Choć deszczowa aura nie każdego by nastrajała, nas nie zraziła…

W międzyczasie Daniel udał się nad brzeg Bałtyku, gdzie odbywał się Open’er 2016. Już pierwszego dnia był świadkiem świetnego koncertu PJ Harvey i stadionowego show Florence and the Machine. W czwartkowy wieczór Maria Peszek ze swoim zespołem wykonywała właśnie „Sorry Polsko”, gdy Robert Lewandowski strzelił gola dającego prowadzenie w ćwierćfinale Mistrzostw Europy, a nim Red Hot Chili Peppers zakończyli koncert, powędrował Daniel ku telebimowi, na którym obejrzał serię rzutów karnych, które zapewniły Portugalii miejsce w półfinale. W piątkowe popołudnie przeniósł się on do roku 1976 dzięki świetnemu koncertowi Zbigniewa Wodeckiego i Mitch and Mitch Orchestra. Potem jeszcze miały miejsce niespodziewanie szczere koncerty Miss Is Sleepy i Agi Brine na scence Firestone, świetne LCD Soundsystem na głównej scenie, ciekawe islandzkie Sigur Ros, berliński Paul Kalkbrenner i tradycyjna podróż do Wrzeszcza bladym świtem.




Drogi A&M i Daniela zbiegły się w sobotę popołudniu w Genewie. Odebrawszy go z lotniska, pomknęli ku francuskiemu Chamonix, które przez następne sześć nocy miało stać się ich domem i bazą wypadową. Tam też obejrzeli trzeci z ćwierćfinałów Włochy – Niemcy, który ci drudzy wygrali po serii niesamowitych pudeł w rzutach karnych. Ostatecznie, cała trójka usnęła u podnóża masywu Mont Blanc.

Masyw Mont Blanc jest częścią Alp i znajduje się na terytorium Francji, Włoch i Szwajcarii. Składa się z 11 szczytów, których wysokość przekracza 4000 m n.p.m., znajduje się tam kilka lodowców, a na jeden z nich the Bossons Glacier spoglądali A&M&D z krzeseł i leżaków siedząc na potężnym balkonie penthałzu czteropiętrowego bloku alias wypasiony akademik w czasach pierwszego sekretarza Gierka.
Widok z apartamentu
Pretekstem do przybycia do Chamonix były aklimatyzacja i przygotowanie się Michała do udziału w ultramaratonie CCC: Courmayeur - Champex - Chamonix (101 km i 6,100 m przewyższeń w górę), który odbędzie się w ostatnim tygodniu sierpnia.
Jest on częścią tygodnia Ultra Trail du Mont Blanc organizowanego od 2001 roku. Głównym wydarzeniem jest tzw. „bieg dookoła Mont Blanc”, którego trasa ma dystans ok. 170 km, a suma przewyższeń wynosi 9600. CCC organizowany jest od 2006 roku, a ofertę tygodnia UTMB uzupełniają TDS: Sur les Traces des Ducs de Savoie (119 km +7,250 m), OCC: Orsières - Champex - Chamonix (53 km +3,300 m) oraz PTL: La Petite Trotte à Léon (ok. 300 km +28,000 m)
Trasa CCC z Courmayer przez Champex-Lac do Chamonix

NIEDZIELA - 3 LIPCA
FRANCJA: COL DES MONTETS (CCC 86,3 KM - 1466 M N.P.M.) - LA TETE AUX VENTS (CCC 90,3 KM - 2130 M N.P.M.) - LA FLEGERE (CCC 93,2 KM - 1877 M N.P.M.) - CHAMONIX (CCC 101,1 KM - 1035 M N.P.M.)

Zaczęliśmy od ostatniego etapu trasy. W niedzielę pokonaliśmy odcinek od Col Des Montets do Chamonix. Deszcz prześladujący A&M nad Loarą zastąpił upał Open’er Festival. Podejście było strome, kamieniste i męczące. Ola co nieco nowego dowiedziała się o sobie, a Michał poważnie zgłodniał w La Flegere. Widoki były alpejskie. Szczyty pokryte śniegiem, połoniny ponad strefą lasu, potoki, wodospady, kozice oswojone widokiem człowieka, choć wciąż nieufne i… dosłownie żadnych śmieci!!! Piękna scenerii nie zakłócały żadne pozostałości po piechurach. Bonjour! Au revoir! Dzień zakończył ostatni z ćwierćfinałów, w którym Francja pokonała Islandię 5:2.

Rekord CCC tego odcinka to 103 minuty. A&M&D potrzebowali 200 minut, kolejną godzinę zajęły postoje, a wg directorskiego GPS-a przebyty dystans to 13,8 km





PONIEDZIAŁEK - 4 LIPCA
WŁOCHY: COURMAYEUR (CCC O KM - 1200 M N.P.M.) -TETE DE LA TRONCHE (CCC 10,3 KM - 2571 M N.P.M.) - REFUGE BERTONE (CCC 15 KM - 1989 M N.P.M.) - REFUGE BONATTI (CCC 22 KM - 2010 M N.P.M.) - ARNOUVAZ (CCC 27,3 KM - 1769 M N.P.M.)


To miał być najdłuższy zaplanowany etap w rozpisce Directora alias Dyrektor alias Michał alias Michaś alias Michale alias Stefan alias Pinia alias Kazimierz alias Kazia alias Kazik alias Słoń alias Słonik alias Słoniczek alias Słoiczek. I był. Nim się nim stał, Aleksandra alias Ola alias Słonisia alias wóz techniczny przewiozła zwierzaki dwa tunelem z Chamonix do Courmayeur. Mont Blanc zaczął nazywać się Monte Bianco, Bonjour przerodziło się w Bongiorno.
Courmayeur jest miasteczkiem we włoskich Alpach, w którym umiejscowiony jest start CCC. Zjawiliśmy się tam około 9.00, czyli w godzinie startu. Zgodnie z directorskim masterplanem, wóz techniczny udał się do Lavachey, z którego to kierownik owegoż wozu miał wyruszyć na spotkanie piechurów. I wyruszył pokonując 10 km dość łagodnych podejść.
Łagodnym nie można nazwać początku trasy CCC. Pierwsze kilka kilometrów biegnie drogą asfaltową z Courmayeur (1200 m n.p.m.), by następnie skręcić ku Col Sapin (2436 m n.p.m.) i Tete de la Tronche (2584 m n.p.m.). Te 10,3 km można nazwać heaven and hell. Niebem - ze względu na bajkowe widoki, pocztówkowo bujnie ukwiecone łąki alpejskie, śnieżne czapy szczytów, potoki i dziewiczość natury. Piekłem - gdyż podejścia były iście zabójcze. Przeprawa przez śnieg, błoto, rzeczone potoki czy zwałowiska skalne w ten piękny gorący dzień wydawała się miniprzygodą, ale zbyt forsowny start dla wielu uczestników poprzednich edycji CCC niejednokrotnie kończył się zejściem z trasy w Arnouvaz czy Champex-Lac (55,5 km).
Na palcach swych prawych rąk Michał i Daniel alias Roman alias Teacher alias Uma alias Umicha alias Świnia policzyć zdołali wędrówkowiczów napotkanych w drodze na szczyt. Niewiadomo, czy był to raptem zbieg okoliczności, czy też reputacja szlaku odstrasza. Post factum, obaj twierdzą, że warto było ową piekielną ofiarę ponieść dla niebiańskich wrażeń.
Zbiegając ze szczytu, Michał zadzwonił do Oli powiedzieć, że już zbiega ze szczytu. Ku swojemu zdziwieniu (a Directora niełatwo zdziwić) usłyszał, że wie, bo go widzi. I rzeczywiście, w tej oto chwili Michał wytężył wzrok i dostrzegł mały czarny punkt u podnóża stoku, w którego stronę pomachał. Czarny punkt drgnął. Michał zrozumiał, że to Ola. Wzruszył się. A gdy po chwili oprzytomniał, ruszył w dół na złamanie karku.
Gdy łzy wzruszenia obeschły, we troje ruszyli z Refuge Bertone ku Refuge Bonatti. Było wczesne przedpołudnie, a oni pomykali pięknymi pagórkami alpejskimi, podziwiając piękno przyrody.
Ukoiwszy pragnienie w Refuge Bonatti, rozdzielili się. Ola zeszła szlakiem do Lavachey, a Michał i Daniel udali się ku Arnouvaz. Przyjemne i niezbyt strome było te ostatnie 5 kilometrów, których zwieńczeniem była scena rodem z komedii romantycznej. W momencie, gdy M&D zeszli ze szlaku, Ola podjechała wozem technicznym. Wszyscy się ucieszyli, a następnie weszli do przepływającej rzeki, by ochłodzić swoje rozgrzane, szczęśliwe ciała. Sielanka.
Niecałą godzinę później przechadzali się oni uliczkami Courmayeur w poszukiwaniu prawdziwej włoskiej pizzy. Znaleźli, ale daleką od wyobrażenia, jak smakować powinna była ona...

Courmateur - Arnouvaz: rekord CCC - 229 minut, GPS Michała - 341 minut plus jakaś godzina na to i owo / 27,5 km







WTOREK - 5 LIPCA
SZWAJCARIA / FRANCJA: TRIENT (CCC 72,1 KM - 1300 M N.P.M.) - CATOGNE (CCC 77,3 KM - 2027 M N.P.M.) - VALLORCINE (CCC 82,6 KM - 1260 M N.P.M.) - COL DES MONTETS (CCC 86,3 KM - 1466 M N.P.M.)

Wczesnym rankiem, jadąc fragmentem trasy etapu (20 VII) tegorocznego Tour de France, wóz techniczny przekroczył granicę francusko-szwajcarską. Wczesnym, gdyż wg wszelkich prognoz pogody od południa miał padać deszcz. Wóz techniczny, jak to wóz techniczny spisał się doskonale. Wysadził Michała i Daniela, i kazał zdążyć przed deszczem.
Ruszyli. Podejście było mniej wymagające niż poprzedniego dnia, a temperatura o kilka, a momentami nawet kilkanaście stopni niższa, co sprawiło, że tak jak i podczas poprzednich dni obeszło się bez żeli czy nawet jedzenia, znaczna większość napoi wróciła w camelbakach, a trasa była najłatwiejszą podczas całego pobytu. Ludzi tego dnia Michał i Daniel nie spotkali wielu. Roślinność łąk alpejskich była intensywnie ciemnozielona, kwiatów było niewiele, potoków było wiele, a  jęzory kamieni i gruzu w każdej chwili gotowe były ukarać nieostrożność kontuzją.
Ostatnie 4 km z Vallorcine do Col des Montets M&D pokonali truchtem. Szlak wiódł szutrem wzdłuż drogi asfaltowej. W to pochmurne przedpołudnie ukwiecone łąki alpejskie dnia poprzedniego wydawały się odległym wspomnieniem, ale za to wóz techniczny czekał niezawodnie zaparkowany na 1466 m.n.p.m.
Mówi się, że z dużej chmury mały deszcz. Tak też było tego dnia. Próbowało kropić, ale wielce nieudolnie. Popołudniowa projekcja Karbali przyćmiła wagę jakichkolwiek problemów na szlaku, a wieczorna degustacja raclette nadała znojowi na szlaku nierealnego sznytu. Michaś westchnął: Jestem usatysfakcjonowana...

Trient - Col des Montets: rekord CCC - 109 minut, directorski GPS - 148 minut / 14,3 km





ŚRODA - 6 LIPCA
SZWAJCARIA: LA FOULY (CCC 41,5 KM - 1598 M N.P.M.) - PRAZ DE FORT (CCC 49,9 KM - 1161 M N.P.M.) - CHAMPEX-LAC (CCC 55,5 KM - 1477 M N.P.M.) - LA GIETE (CCC 67,2 - 1884 M N.P.M.) - TRIENT (CCC 72,1 KM - 1300 M N.P.M.)

Niemalże dwie godziny pokonywał wóz techniczny trasę Chamonix - La Fouly. Znów były dinozaury wieszczące bliskość Tour de France, znów były serpentyny, przepaście, autobusy pokonujące krągłości zakrętów, amatorzy dwóch kółek i mistrzowie kierownicy. Kierowała Aleksandra, obok siedział Michał, z tyłu Daniel czytał książkę-wywiad z Muńkiem, a z głośników naparzał Kazik Na Żywo: ...dotrzech razy sztuka, a co gdy za czwartym wypłynie ta nauka?
To był czwarty dzień holideju połączonego z obozem przygotowawczo-aklimatyzacyjnym pt. "Pinia robi bieg dookoła Mont Blanc w ostatni piątek sierpnia". Miało być płasko, raczej z górki, z jednym niezbyt wymagającym podejściem. I tak też było dla Słoniczka. Narzekał, że płasko, że po asfalcie, że nudno. Zapomniał Słoiczek, jak to w niedzielę chwycił go głód po raptem siedmiu kilometrach i musiał zatankować kolę i kanapkę w schronisku.
Nie był to dżadżment dej (dzień sądu ostatecznego) dla Umichy, ale już na drugim kilometrze stwierdził, że ma minikryzys, bo śniadanie zjadł niemądrze. Pół ciasta z bakaliami sprawiło, że po kilkunastu minutach gnał mniej więcej tak, jak przez poprzednie trzy dni. I można powiedzieć, że opis Słoiczka pokrywał się z Umowymi doznaniami wzrokowymi. Z górki, płasko, kawał drogi bocznymi dróżkami asfaltowymi i szutrowymi, jakaś przepaść z łańcuchami dla urozmaicenia.
Minęło południe, gdy Słoiczek i Umicha dotarli do Champex-Lac, które podczas sierpniowego CCC będzie miejscem jednego z punktów żywieniowych. Miateczko, wypisz wymaluj, stereotypowo szwajcarskie: góry wokół, duże jezioro pośrodku, trochę domków, starsze osoby niespiesznie spacerujące, sklep, w nim piechurzy i małtyn bajkowcy, a czas płynie niczym woda w stawie. Nie dla Słoiczka jednakże, który niczym wodospad spadł na Champex-Lac i, łamiąc barierę dźwięku, pomknął ku La Giete.
Profil trasy zapowiadał podejście, ale nic takiego, co mogłoby nastręczyć jakiekolwiek kłopoty. Cóż, Słoiczkowi nie, ale Uma kontemplowała ściśle sporą jego część. Owo podejście zażądało odeń zjedzenia pierwszego ewer żelu w Alpach. Spocony jak świnia dotarł do ostoi Bovine, gdzie już czekali nań Słoiczek w przemiłym towarzystwie kierownik wozu technicznego. Siedzieli oni na leżakach i kontemplowali przepiękny widok. Słońce świeciło, za płotem leżał koń, w oddali pasły się krowy z dyndającymi dzwonami, a czas na chwilę stanął w miejscu.
Gdy klepsydrę czasu ktoś obrócił, żwawo pobiegli oni ku wozowi technicznemu. W porównaniu do niedzieli, forma Słonisi i Słoiczka była wyraźnie wyższa. Byli oni modelowym przykładem tego, jak należy budować formę na obozach przygotowawczych!!!
W Chamonix uraczyli się wszyscy troje pysznymi burgerami na głównym deptaku miasteczka, by po powrocie do apartamentu spolec do projekcji filmu surwiwalowego pt. Zjawa, w którym to postać nagrodzonego Oscarem Leonardo DiCaprio musi sporo przetrwać i przeżyć, by osiągnąć swój cel. Tak też  Słoiczek będzie musiał uczynić podczas sierpniowego CCC… A w pierwszym z półfinałów Walia uległa Portugalii 0:2.

La Fouly – Trient: rekord CCC – 186 minut, directorski GPS – 279 minut / 30,8 km









CZWARTEK - 7 LIPCA
FRANCJA: COL DES MONTETS (86,3 KM - 1466 M N.P.M.) - LA TETE AUX VENTS (90,3 KM - 2130 M N.P.M.) - LA FLEGERE (93,2 KM - 1877 M N.P.M.) - CHAMONIX (101,1 KM - 1035 M N.P.M.)


Powtórka z rozrywki. Ostatniego dnia M&D pokonali jeszcze raz odcinek, na którym w niedzielę niedomagał Michał. Tym razem było inaczej. Śmigał. Przez te pięć dni „śnieżny most” się stopił, ale wszystko inne wydawało się takie same. Może z wyjątkiem kóz, których było mniej. Chyba jeszcze spały.
Zbieg do Chamonix pokonali oni porą przedpołudniową, a jeśli w sierpniu wszystko pójdzie dobrze, Michał pokona go przed północą. Potrzebować będzie czołówki i uważać będzie musiał na stromiznę, ale pomimo tego etap ten wydaje się stosunkowo łatwy. Czy takim będzie? Się okaże.
Przebiegli oni jeszcze przez centrum Chamonix i pognali do penthałzu z widokiem na lodowiec Bossons wciśnięty pomiędzy Mont Maudit, Mont Blanc, Dôme du Goûter i Aiguille du Goûter.

Col des Montets – Chamonix – penthałz: rekord CCC – 103 minuty, directorski GPS – 145 minut/16,2 km


Godzinę później byli oni z powrotem w centrum Chamonix i wraz z Olą wjechali kolejką na 3842 m n.p.m. Termometr na dole wskazywał 30 stopni, a na górze słupek rtęci dochodził raptem do szóstej kreski powyżej zera. Niebo było bezchmurne, a słońce pięknie opalało twarze zostawiając na skórze białe okulary. Wjazd na szczyt zajmuje ok. 10 minut, a w połowie drogi trzeba się przesiąść. I jak to w takich sytuacjach zazwyczaj bywa (czyli na wysokościach), Słonikowi poci się dosłownie wszystko...
Celem wjazdu na Aiguille du Midi jest podziwianie panoramy Mont Blanc. Wiele osób wjeżdża z ekwipunkiem, aby powspinać się na skałkach w okolicy szczytu bądź też by zeń zejść. Patrząc z platformy widokowej, podejście nie wydawało się ekstremalnie trudne, ale pamiętać należy, że rozrzedzone powietrze niewielki wysiłek potrafi spotęgować niewspółmiernie. O&M&D tego nie testowali. Rozkoszowali się widokami, starali się nie odwodnić...:)
W wieczornym półfinale Francja pokonała Niemcy 2:0 i w niedzielę zmierzy się z Portugalią.

Widok z Aiguille du Midi (3842 m n.p.m.)




ARNOUVAZ (27,3 KM - 1769 M N.P.M.) - GRAND COL FERRET (31,8 KM - 2537 M N.P.M.) - LA PEULE 35,4 KM - 2082 M N.P.M.) - LA FOULY (41,5 KM - 1598 M N.P.M.)

Jest to jedyny odcinek trasy CCC, którego nie udało się pokonać. Logistycznie stanowiło to zadanie trudne do wykonania, gdyż wymagałoby od kierownika wozu technicznego ok. 6 godzin za kółkiem. W zamian, M&D pokonali ponownie ostatni odcinek trasy. Patrząc na profil trasy, oba odcinki wydają się być podobne: najpierw – strome podejście, a potem – długie zejście. Ale jak to w górach, możliwe że na tym podobieństwa się kończą. No i pogoda była łaskawa. Okaże się w sierpniu czy to Michał będzie robił CCC czy CCC będzie robiło Michała.


NASTĘPNE 3 TYGODNIE

FRANCJA / SZWAJCARIA / NIEMCY / POLSKA / NIEMCY

W przeciągu następnych kilkunastu dni wiele zdarzeń miało miejsce i robiło nie tylko O&M&D, ale całą Europę i świat. W Nicei doszło do zamachu, w Turcji miał miejsce nieudany zamach stanu, w Herzogenaurach na bierfescie Blink182 zabrzmieli z niemieckim akcentem, w finale Mistrzostw Europy Portugalia pokonała po dogrywce Francję, w Polsce spadł grad wielkości kaczych jajek i stłukł szybę w Lamkówku, w Berlinie przez szybę pancerną w bruku patrzyliśmy na pusty pokój wielkości stosu książek spalonych w 1933 roku przez nazistów, The King Stones zaśpiewali o zachodzie słońca lennonowskie Imagine. Ola i Michał rozpoczęli pracę w Herzo, a rumuńska przewodnik po obozie koncentracyjnym Sachsenhausen zakończyła oprowadzanie wierszem pastora luterańskiego Martina Niemöllera:

Kiedy naziści przyszli po komunistów, milczałem,
nie byłem komunistą.
Kiedy zamknęli socjaldemokratów, milczałem,
nie byłem socjaldemokratą.
Kiedy przyszli po związkowców, nie protestowałem,
nie byłem związkowcem.
Kiedy przyszli po Żydów, milczałem,
nie byłem Żydem.
Kiedy przyszli po mnie, nie było już nikogo, kto mógłby zaprotestować.

A ja skończę jeszcze jednym fragmentem „Podróży z Charleyem” Steinbecka:


Nie łudzę się, że w niniejszej relacji operuję elementami stałymi. Dawno temu byłem w starodawnym mieście Pradze i jednocześnie był tam Joseph Alsop, cieszący się zasłużoną sławą krytyka miejsc i wydarzeń. Rozmawiał z dobrze poinformowanymi ludźmi, z urzędnikami, ambasadorami, czytał sprawozdania, nawet rozporządzenia i cyfry, podczas gdy ja w swój niedbały sposób wałęsałem się z aktorami, cyganerią, włóczęgami. Joe i ja wracaliśmy tym samym samolotem do Ameryki i po drodze opowiedział mi o Pradze, i jego Praga nie miała nic wspólnego z miastem, które ja widziałem i słyszałem. Po prostu nie była tym samym miejscem, a przecież obaj jesteśmy uczciwi, żaden z nas nie jest kłamcą, jeden i drugi jest według wszelkich kryteriów dosyć dobrym obserwatorem, i przywieźliśmy do domu dwa miasta, dwie prawdy. Z tej przyczyny nie mogę zalecać niniejszej relacji jako Ameryki, którą sami znajdziecie. Tyle tam jest do zobaczenia, ale nasze poranne oczy opisują inny świat niż oczy popołudniowe, a już z pewnością nasze znużone oczy wieczorne mogą jedynie odtworzyć znużony, wieczorny świat…

Rzeźniczek - 2016/05

W zeszłym roku mieliśmy w rodzinie 2 "rzeźniki", a w tym roku mamy 4 "rzeźniczki". Dla tych mniej poinformowanych, Rzeźnik to w zeszłym roku 77-, a w tym, z racji zmiany trasy, 82-kilometrowy bieg górski w Bieszczadach. Z kolei Rzeźniczek jest jego 29-kilometrową wersją.


Przygoda zaczęła się w czwartek 26 maja, gdy czworo zawodników (Słonisia, Słoń, Junior i Uma) oraz dwoje kibiców (Agata i Marysia) spotkało się późnym popołudniem w domku letniskowym w Polańczyku, z którego tarasu rozciągał się piękny widok na zamglony Zalew Soliński, i którym to, pod wpływem nastroju chwili, gór i środków rozgrzewających, para zakochanych na progu sąsiedniego domku urządziła specyficzny, nieeufonijnie romantyczny przegląd klasyki polskiego rocka na gitarę i dwa głosy. Ach, te gitary w Bieszczadach o zmierzchu...;)



27 maja - Bieg Rzeźnika

Rzeźnicy stanęli na starcie o 3:00 rano i dzielnie ruszyli na podbój 82-kilometrowej trasy. W tym roku została ona zmieniona, gdyż w ostatniej chwili WŁADZE nie pozwoliły, by uczestnicy XIII Biegu Rzeźnika zakłócali gościom Bieszczadzkiego Parku Narodowego ich pobyt na szlakach. W rezultacie, Połoniny Wetlińską oraz Caryńską, czyli jedne z najbardziej urokliwych miejsc całej trasy, zostały zamknięte dla uczestników BRz, a w zamian, z przepaku przed podejściem na Paportną (49 km) musieli oni ponownie udać się na piękny Okrąglik i następnie ku mecie w Żebraczym. Hardcore'owcy mogli wydłużyć sobie trasę do 100 km i ukończyć zmagania z górami i sobą w Cisnej. Ale, jak sama nazwa mówi, to zabawa dla nielicznych

Uma i Słoń pojechali wczesnym rankiem na pierwszy przepak do Cisnej (32 km) pokibicować, a pozostała czwórka postanowiła pospać dłużej. Ranek był szarawy, determinację uczestników wzmagała wrzawa dość licznych kibiców, a pierwsi rzeźnicy zjawili się na miejscu niecałe trzy godziny po starcie. W międzyczasie, Uma i Słoń przenieśli się myślami o rok wstecz, gdy to tuż przed ciseńskim przepakiem temu pierwszemu zawieruszył się ten drugi, by następnie ten drugi ze skrzyżowanymi na piersiach ramionami oznajmił: "CZEKAM!!!"

Po wspólnym śniadaniu z widokiem na Solinę, w powiększonym gronie ruszyliśmy pokibicować na mecie pierwszym zawodnikom kończącym Rzeźnika.
Tam za metą świat się zmienia / Jesteś Rzeźnik masz wspomnienia
Zwycięzcą, podobnie jak i marcowego Baikal Ice Marthon, okazał się Piotr Hercog, a jego partnerem in crime był Miłosz Szcześniewski. Przeoczyć nie wypada na liście wyników bajkalskiego ekstremum zawodników, którzy przekroczyli "linię" mety na pozycjach 8. i 39. A Piotr, jak to Piotr, jest klasą we własnej lidze. Pogratulować.

Potem, dla odmiany, Ola i Marysia odwiedziły Leśny Zwierzyniec w Majdanach, by z bliska popatrzeć na daniele, jelenie, kaczki, szynszyle, żurawie, czaple i inne zwierzaki.

Białogłów w Zwierzyńcu
Resztę dnia streścić można następująco: Włodziowi udało się zreperować subaru, obiad w Cisnej, "głupawka session", pakowanie i przygotowania do porannego startu, brak koncertu na tarasie sąsiedniego domku...;)





28 maja - Rzeźniczek

Najwierniejsze fanki
Po wczesnej pobudce wąskotorówka przewiozła rzeźniczków-to-be z Cisnej do Żubraczego
Na starcie stawiło się niemalże tysiąc zawodników w tym kilku herosów
Nasza ekipa - Uma, Słonisia, Junior i Słoń
Na trasie było np. tak
Słonikowi i Umie wydawało się, że wiele dowiedzieli się o sobie podczas ubiegłorocznego Biegu Rzeźnika. W tym roku góry powtórzyły im dobitnie, że nie ma z nimi żartów i trzeba być przygotowanym na najczęściej nieśmieszne niespodzianki. 29 km Rzeźniczka 2016 w zestawieniu z 77 km Rzeźnika 2015 wydaje się stosunkowo niewielkim wyzwaniem, ale... po kolei.

Od 7:00 do 8:00 kolejka wąskotorowa przewiozła niemalże tysiąc uczestników w pobliże startu w Żubraczym. Niedługą podróż oraz oczekiwanie na start umilała rubasznie swoją grą Wiewiórka Na Drzewie, no a potem miały miejsce tradycyjny wystrzał ze strzelby i... przysłowiowy już słoniowy SZYBKI START. 

Trasa wiodła drogą szutrową, by skręcić i nieznacznie piąć się ku górze. Nie nastręczała ona większych trudności do punktu kontrolno-regeneracyjnego na Przełęczy nad Roztokami (801 m n.p.m. -14,5 km). Problemy rozpoczęły się tuż za punktem. Podejście. Dłuuugie, ssstrome, wreeedne. Aby do Okrąglika (1101 m n.p.m.). Nie, wciąż pod górę. Aby do Jasła (1153 m n.p.m.). Kolejny problem - stromizna w dół taka, że równowagę trudno utrzymać. W końcu Cisna (560 m n.p.m.) i koniec.

By postawić stopę na linii mety, Słoń potrzebował 3 godziny i 21 minut. Uma zjawiła się niecały kwadrans później. Już wkrótce pierwszemu z nich nasunęła się ot taka refleksja: "Ej, Uma, nie wiem jak udało nam się w zeszłym roku ukończyć Rzeźnika." Cóż, jedna z tych górskich katechez...

W tym czasie Słonisia i Junior dzielnie brnęli pokonując drugą część trasy.


Podobnie jak wszystkim Rzeźniczkom, przyświecało im motto olimpijskie: Najważniejszą rzeczą w igrzyskach olimpijskich jest nie zwyciężyć, ale wziąć w nich udział, podobnie jak w życiu nie jest ważne triumfować, ale zmagać się z organizmem... I wygrali. To, co wydawało się nie do końca realne jeszcze rano, po południu stało się faktem: ZOSTALI RZEŹNICZKAMI!!!
A potem był już tylko czas na rzekę, relaks, jedzonko, koncert i sjestę. Sielanka...:)





28 maja - Jawornik / Solina

W niedzielny poranek Uma udała się autobusem z Sanoka do Warszawy, a pozostałe Rzeźniczątka i ich dwie fanki pojechali do Jawornika - wsi w pobliżu Komańczy, której mieszkańcy zostali wysiedleni 1947 roku w ramach akcji Wisła na tzw. "ziemie odzyskane". 

Po "starym" Jaworniku pozostał jedynie cmentarz i gdzieniegdzie resztki fundamentów, a w okolicy tylko nieliczni najstarsi mieszkańcy pamiętają wieś w jej przedwojennym kształcie.


Podczas przechadzki rzeźniczki i ich fanki natknęli się na ślady dzikich zwierząt oraz studiowali florę i faunę Bieszczad.
Ślady wilka
Kumak
Pospacerować i dobrze, i zdrowo, ale biorąc pod uwagę kilometry dnia poprzedniego, krokomierz nakazał przesiąść się na rowery. Dzień chylił się ku końcowi, a Rysiek moczył stopy w Zalewie Solińskim. Czy zrobi to i w przyszłym roku?