Saturday 24 September 2016

Chamonix CCC - 2016/08

Było piękne piątkowe popołudnie w Champex-Lac. Rysiek pluskał się w wodzie, a my siedzieliśmy na trawie i zastanawialiśmy się, jak Michał robi CCC i jak CCC robi Michała.
Uczestnicy CCC 2016 wystartowali o 9:00 i byli na szlaku od prawie sześciu godzin. Mieli za sobą start z włoskiego Courmayeur (1200 m n.p.m.) przy dźwiękach muzyki skomponowanej przez Vangelisa i w nogach dziesięciokilometrowe podejście na Tete de la Tronche (2571 m n.p.m.). Mieli w „oczach” bajkowe plenery łąk alpejskich okalające Arnouvaz. Michał miał w nogach podejście na Grand Col Ferret, gdy w Champex-Lac pojawił się zawodnik z numerem 3002. Truchtał sobie tak, jakby dopiero wyszedł z domu i poprawiał camelbaka, jakby dopiero miał wyruszyć w góry, a w rzeczywistości pokonał już 55,5 km. Rysiek pokonywał nieśmiałość i wespół z innymi dziećmi bawiącymi się nad jeziorem zaczął przybijać „piątki”, by stwierdzić ostatecznie, że już  zawsze będzie robił to w piątki.

W tym samym czasie Słonik zaczął pokonywać niemalże 20-kilometrowy odcinek prowadzący w dół ku Praz de Fort. Profil trasy zapowiadał jeden z łatwiejszych fragmentów CCC. I tak też było. Potem było jeszcze podejście do Champex-Lac i pierwszy z trzech punktów na trasie, na której uczestnicy mogli korzystać z pomocy osób drugich. Organizacja punktu była OK, ale fakt, że nie było na nim żeli i batonów był zdumiewający. Była cola, owoce, zupa, ciastka, był fast food…

Zbliżała się 18:30, gdy Michał biegł w asyście Daniela wokół jeziora w Champex-Lac ku La Giete, które tego drugiego na początku lipca mocno zmęczyło. Tym razem tego nie zrobiło, bo rozstali się z kilometr za miejscowością, gdy trasa schodziła z asfaltu na szutrową drogę pnącą się nieznacznie w górę.
Jakaś klątwa wisieć musi nad tym odcinkiem, gdyż zjawiając się w Triencie (72,1 km), Michał dość wyraźnie kuśtykał.  Było to efektem wywrotki, którą zanotował w okolicy La Giete. Jest dość spore podejrzenie, że „La Giete” oznacza „będziesz pogięty i pomięty”.

Kontuzja spowolniła Michała, ale też dała mu możliwość kontrolowania poziomu zmęczenia swojego  mężnego organizmu. Po oczach było widać, że ukończy, choć uraz spowolni go znacznie.

W Vallorcine (82,6 km) noga doskwierała mu niezmiernie i ukończenie CCC stanęło pod znakiem zapytania. Niby tylko niecałe 18 km do Chamonix, ale…

Zniknął w czerni nocy, aby pojawić się na parkingu w Col des Montets, gdzie czekała nań góra, która „pogięła” i „pomięła” go w lipcu. I zrobiła to ponownie tej nocy.
Sceneria była surrealna. Czarna noc, bezchmurne, gwieździste niebo nad potęgą gór, podejście rozświetlone migoczącymi czołówkami setek uczestników pokonujących je zygzakiem. Jedną z nich była ta na głowie Michała.
Ile musiało kosztować Michała ukończenie CCC dowodzi fakt, że na pokonanie ostatnich 29 km potrzebował on niemalże 8 i pół godziny. Niemniej udało mu się dotrzeć do Chamonix przed świtem, by dumnie przemierzyć ostatnie dwa kilometry i zameldować się na mecie kilka minut po szóstej rano. Na pokonanie 101,1 km potrzebował 20 godzin i 54 minut (kilku więcej niż planował), ale tak to już w górach jest. Wyczyn i tak niesłychany…

CCC (Courmayeur – Champex-Lac – Chamonix) jest jednym z kilku biegów ultra maratońskich odbywających się podczas tygodnia Ultra Trail Mont Blanc. Na kilka dni Chamonix zmienia się w stolicę górskiego biegania. Meta usytuowana jest w samym centrum miasteczka, więc typowym obrazkiem są przechodnie, którzy nagle rozstępują się i zaczynają żywo dopingować kończących czy to CCC (101,1 km / +6100 m), czy to TDS (119 km / +7250 m), czy to OCC (53 km / +3300 m), czy to PTL (ok. 300 km / +28000 m), czy też UTMB (170 km / +9800).

Atmosfera jest niesamowita. Nieważna pora - przez te kilka dni co chwilę w Chamonix pojawiają się osoby zmagające się  ze sobą, ale już zwycięzcy, gdyż nie pozwolili się złamać górom.

W takiej oto atmosferze spędziliśmy pięć dni u stóp Mt. Blanc. Jak to w standardzie Słonisi jest, zakwaterowanie znalazła świetne – „next door” od hamburgerowni, którą odwiedziliśmy dwukrotnie na początku lipca. Kwatera tylko 30 metrów kwadratowych, ale wysoki sufit umożliwił właścicielom zbudowanie podestu i schodków, dających „dodatkowy” pokój. Balkon usytuowany był pół metra nad rwącą Arve, której nurt zasilany jest topniejącymi lodowcami, a chłód bijący od rzeki i trzymanych w dłoniach schłodzonych „izotoników”, nastrajał do rozkoszowania się widokiem na masyw Mont Blanc w te upalne sierpniowe dni.

W środę byliśmy na hamburgerach, ale jakoś smakowały inaczej niż na początku lipca, pochodziliśmy po Chamonix i zrobiliśmy kilkukilometrowy truchcik. 

W czwartek podzieliliśmy się na dwie ekipy: Rysiek z dziadkami pojechali kolejką na Aiguille du Midi (3842 m n.p.m.), skąd rozpościera się wspaniały widok na Mount Blanc.

My wybraliśmy się po odbiór pakietu startowego. Niesłychany ukrop, bezchmurne niebo, spektakularne szczyty, rój paralotniarzy sprawiały, że sam pobyt  w  biurze zawodów stanowił sporą  namiastkę uczestnictwa w UTMB.



Popołudniu Słonik odpoczywał, a my pojechaliśmy do Col des Montets, gdzie Umicha dołączyła na ostatnie 13 km do biegaczy biorących udział w OCC. Rysiek z dziadkami i Słonisią pokonali część podejścia, które następnej nocy rozświetlić czołówkami mieli uczestnicy kończący CCC.


Piątek poświęcony był byciu na trasie CCC. Wcześnie rano przejechaliśmy 11-kilometrowym tunelem wykutym w masywie Mont Blanc do Courmayeur zobaczyć Slonika na starcie.



Gdy zawodnicy wystartowali (trzy fale co piętnaście minut), wróciliśmy tunelem do Chamonix napić się kawy i zjeść croissanty, a potem udaliśmy się serpentynami do szwajcarskiego Champex-Lac. Tam poleżeliśmy na trawce nad jeziorem, Rysiek popluskał się w wodzie, a gdy pojawili się uczestnicy CCC – przybił kilkaset piątek.


Potem pojawił się Słonik, a my przenieśliśmy się do Trentu. Noc zapadła, a na porośniętych lasem zboczach połyskiwały czołówki. No i pojawił się Słonik. Podobnie sprawa się miała w Vallorcine, gdzie zjawił się on po północy. Rysiek z dziadkami chrapali sobie w Chamonix, a Słonik wyruszał, by pokonać ostatnie 18 km.
Przespawszy się trzy godziny, wyszliśmy wypatrywać Słonika. Dotarł mocno utykając. Minęła 6:00, gdy pojawił się on na uliczkach Chamonix. Mocno zmęczony, aczkolwiek szczęśliwy, przekroczył linię mety, by usiąść i wypić zasłużone piwo.

Sobota była kolejnym gorącym dniem. Rysiek z dziadkami i Sloniami pojechali pociągiem schłodzić się w Jaskini Lodowej, a Umicha postanowiła wykorzystać popołudnie na pokonanie ostatniej części UTMB z Col des Montets do Chamonix. Tej, która nastręczyła tylu kłopotów Słonikowi kilka godzin wcześniej. Nie nastręczała ona kłopotów Gulio Ornatiemu (IX miejsce) i Juan Marii Jimenezowi Llorensowi (X miejsce), którzy po prostu przebiegli koło Umichy. Robocopy!






Wieczór spędziliśmy w restauracji degustując pyszne raclette i fondue W tym momencie rozpętała się niesamowita burza. Błyskawice, niczym lampy stetoskopowe, rozświetlały ośnieżone wierzchołki masywu Mont Blanc. Przedzierając się przez ścianę deszczu do mety docierali kolejni uczestnicy tegoż 170-kilometrowego wyzwania (prawie 600 zawodników wycofało się z biegu, co dowodzi, jak potężna była to burza). Uczestnicy docierali do mety i 12 godzin później, gdy Umicha szła złapać autobus do Genewy – 42 godziny od momentu startu.

Degustując różowe wino wrestauracji, Słonik zdobył się na refleksję, że miał niesamowicie wiele szczęścia. Gdyby deszcz złapał go na Le Giete, to…

W niedzielny ranek Umicha ruszyła wczesnym rankiem do Genewy. Reszta spakowała się, poszła przybić parę piątek i, by nie był to dzień stracony, spontanicznie postanowiła pójść na 11-kilometrowy szlak z Col de la Forclaz do Plan de l'Au, czyli część trasy, którą Słonik przemierzył dwa dni wcześniej. Pogoda super, widoki wspaniałe, a Ryś zostawił focha w samochodzie i dzielnie się wspinał...:)








No comments: