Sunday 5 February 2017

Barbados - 2017/01

Brodate figowce, czyli Barbados. Im właśnie zawdzięcza nazwę jedna z podrównikowych wysp Małych Antyli. Ten niewielki skrawek lądu wespół z pozostałymi wyspami oddzielają Morze Karaibskie od Atlantyku.


Czymże jest Barbados dla przybyłego tu Europejczyka?

Niewielką wysepką (36 km x 23 km), która przestała być kolonią brytyjską 30 XI 1966 r., raptem kilka miesięcy po triumfie Anglii w Mistrzostwach Świata w piłce nożnej.



Natyka się on na powiewającą flagę, której barwy symbolizują złocistość plaż i błękit (ultramarynę) nieba, a uszkodzony trójząb stanowi postkolonialną pamiątkę po czasach Imperium, nad którym nigdy nie zachodziło słońce.






Dowiaduje się, że pierwsi koloniści angielscy osiedli na zachodnim wybrzeżu wyspy w Holetown w 1627 r. Tam założone zostały pierwsze plantacje, zbudowano pierwsze fortyfikacje, wzniesiono stojący do dnia dzisiejszego kościół św. Jakuba (St. James Parish Church) i rezydował pierwszy gubernator Jego Królewskiej Mości. Rezydował niedługo. Gubernatorzy zmieniali się co kilka miesięcy, a szósty z nich, Sir William Tufton, oskarżony o zdradę stanu, dokonał żywota rozstrzelany roku pańskiego 1631.

Wie, że w 1637 r. sprowadzono na Barbados trzcinę cukrową, a wraz z nią pojawiły się rzesze niewolników z Afryki. Politycznie – wyspa cieszyła się sporą autonomią, geograficznie – chroniona była przez naturalną zaporę raf koralowych i stanowiła pierwszą oazę lądu stałego na drodze z Europy, by w rezultacie rozkwitnąć ekonomicznie.


Informuje się go, że rok 1833 jest istotnym na linii czasu Imperium Brytyjskiego. Parlament w Londynie przegłosował wtedy zniesienie niewolnictwa (The Slavery Abolition Act 1833), a ustawa weszła w życie w roku następnym, czyli o ponad 30 lat wcześniej niż miało to miejsce w USA. Upamiętnia to pomnik Bussy (przywódcy powstania niewolników) na skrzyżowaniu „autostrad” ABC i 5.

Pomnik Errola Waltona Barrowa wita go w stolicy Bridgetown i ogłasza, że rok 1966 przyniósł Barbadosowi niepodległość, choć do dnia dzisiejszego pozostaje on członkiem Wspólnoty Narodów (Commonwealth Realm). Głową państwa jest Elżbieta II, gubernatorem generalnym – Elliot Belgrave, a premierem – Freundel Stuart. Hymn państwowy “In Plenty and In Time of Need” (“W obfitości i potrzebie”) jest pieśnią dumy, nadziei i wiary, że natchnieni Bogiem Barbadyjczycy zbudują sobie świetlaną przyszłość. Już sam fakt, że na liście pozarządowej agencji Transparency International badającej poziom korupcji na świecie Barbados o pozycję niżej niż Polska i Portugalia, ukazuje rozwiew pomiędzy tym niewielkim państwem a innymi krajami postkolonialnymi w Ameryce, Afryce czy Azji.






Krzyże na piersiach rodowitych mieszkańców komunikują wagę religii, a chusty na głowach kobiet, trójkolorowe berety wypuszczające spod swych obrzeży dredy, fryzura i wąsik alias płw. Indyjski dowodzą różnorodności wyznaniowej. Religijnie dominującą większością są członkowie kościoła anglikańskiego, ale niemalże 300-tysięczna populacja wyspa ma w swym gronie wyznawców innych odłamów protestantyzmu, katolików, muzułmanów, hinduistów, bahaistów, żydów, buddystów, spirytualistów, czy też agnostyków i ateistów, a powszechnie odczuwane życzliwość i przyjazność proszą o przeszczepienie na wszystkie szerokości i długości geograficzne.

Między kościołem a Beverly Hills

Klimat podrównikowy nie zdumiewa przyjezdnych. Miało być ciepło i jest ciepło. Średnie miesięczne temperatury wahają się w przedziale 21-31°C i promują ściśle letnie sposoby rekreacji. Plaża, kąpiele słoneczne, kąpiele oceaniczne i basenowe, nurkowanie, surfing, skutery i narty wodne, kąpielówki i kostiumy kąpielowe kładą nacisk na fizyczny aspekt egzystencji. Przybysz z krain charakteryzujących się chłodniejszą aurą nie zawsze jest gotowy na zderzenie z żywiołowością i decybelami Barbadyjczyków.







Opady potrafią być zmorą podróżujących. Pora deszczowa przypada na okres od czerwca do listopada, a bujność swą zieleń niejednokrotnie zawdzięcza regularnej irygacji i zabiegom pielęgnacyjnym. Skoszona trawa tępymi brzytwami źdźbeł pobudza naczynia krwionośne bosych stóp, a bramkarzy przymusza do zakładania spodni dresowych. Zielone małpy używają niezwykle długich ogonów celem fikania po mahoniowcach, baobabach, tamaryndowcach, bananowcach, cedrzykach wonnych, puchowcach. Gąszcz drzew i krzaków przeszywają żywe „małpie bomby”, a mężom niejednokrotnie zdarza się postawić leżak małżonki pod palmą kokosową.

Green monkey na zielonym leżaku


Niewidoczne na zdjęciu specjalne leżaki dla żon

Ptaszki są przyjazne. Psy w Polsce bez smyczy każą się przechodniom zastanowić czy aby na pewno przechodzień chce przejść tędy, którędy przejść zamierzał. Psy w Anglii są przyjacielskie i albo zostawiają ludzi w spokoju, albo się do nich łaszą. Ptaszki w Barbadosie są w ten drugi deseń. Podfruwają, skubną okruszek, wlecą do bungalowu, wylecą zeń, przycupną na stole, pazurkami poszarpią ręcznik, zostawią kupkę…

Przybysze traktowani są bardzo przyjaźnie, bez nachalności charakteryzującej kraje „biedniejsze”. Kierowcy przepuszczają pieszych, ustępują pierwszeństwa, oferują „podwózkę”. Standardowa opłata za przejazd autobusem bądź minibusem wynosi 2 dolary barbadoskie, czyli 1 dolara amerykańskiego. Na całej wyspie przyjmowane są obie waluty, ale reszta wydawana jest w „barbejdos dolars”.  Wynajem samochodu jest dość kosztowny, a dróg nie ma zbyt wiele, więc transport publiczny bądź taksówki wydają się być najrozsądniejszą opcją. Co więcej, nie ma kłopotu z wyznaczeniem kierowcy. A pokusy czyhają.




Najczęściej reklamowanym trunkiem jest produkowane lokalnie piwo banks. I tu się generalnie wybór kończy. Można natknąć się na produkowane w Trynidad i Tobago stagi czy irlandzkie guinnessy, ale porównując z przemysłem browarniczym w Polsce to tak, jakby porównywać wina wytrawne z Polski i argentyńskiej Mendozy.


Przeciwwagę stanowi rum, którego zarówno etymologia, jak i sam proces produkcji nie są do końca jednoznaczne. Możliwe, że nazwa wywodzi się od ostatniej sylaby łacińskiego słowa cukier – saccharum. Możliwe, że od holenderskiego roemer– kubki (szklanki), ponieważ holenderscy marynarze szklanki o dużej pojemności nazywali rummers. Możliwe, że od romańskiego rum – mocny, krzepki. Możliwe, że od angielskiego rum, które slangu znaczy tumult, zgiełk, wrzawa, zamieszanie.  

Z destylarni Mount Gay wychodzi się w dobrym humorze - można dokonać degustacji nieograniczonej ilości rumu
A propos procesu powstawania, drożdże i wodę dodaje się do składnika podstawowego (melasy lub soku z trzciny cukrowej) w celu rozpoczęcia procesu fermentacji. Następnie dokonuje się jedno- lub dwukrotnej destylacji, celem eliminacji osadu ciecz schładzana jest do temperatury -10°C, by ostatecznie trafić co najmniej na rok do beczek. Drewno beczki stanowi istotny element procesu, gdyż ma wpływ na barwę, smak i aromat. Na sam koniec dojrzałe destylaty są mieszane i dopiero wtedy płyn trafia do butelek. Kiedy dokładnie? Ano, jak mawia master blender („mistrz mieszania”) Allen Smith „it’s ready when it’s ready, not before”, czyli rum jest gotowy do spożycia, gdy jest gotowy, nie wcześniej. Mały sekret rumu polega na tym, że kilkuletni rum może być lepszy niż kilkunastoletnia whisky, a ów sekret kilkaset lat temu przypadkiem odkryli marynarze, których kubki smakowe poinformowały, że rum po przepłynięciu Atlantyku smakuje znacznie lepiej.




Mount Gay jest najstarszą destylarnią rumu na świecie – dokumenty handlowe potwierdzające jej działalność sięgają roku 1703, czyli czasów, kiedy rum był podstawowym napitkiem karaibskich żeglarzy. Nazwa destylarni pochodzi od lokalnego działacza i brytyjskiego baroneta, Sir Johna Gaya Alleyna, który w połowie XVIII wieku przejął zakład, pod którego rządami rozkwitł i zyskał uznanie na arenie międzynarodowej. John Gay był szczerze zaangażowany w życie i rozwój Barbadosu. Przez 40 lat pełnił on funkcję parlamentarzysty, stawiał szkoły, sprzeciwiał się niewolnictwu. więc nazwa destylarni jest swoistym pomnikiem upamiętniającym dzieło Sir Johna.


Eclipse jest flagowym produktem tej słynnej destylarni. Nazwa trunku ma także swoją małą historię: zaczęto go produkować w 1910 roku – roku, w którym nastąpiło całkowite zaćmienie słońca (stąd nazwa: eclipse – ang. zaćmienie). Ten rum – wciąż wytwarzany według ponad 100-letniej receptury – jest odpowiednio skomponowaną mieszanką wszystkich destylatów produkowanych przez Mount Gay, łącznie z tymi najstarszymi. Dzięki temu, jego smak jest bardzo zbalansowany – łączy zarówno nuty kwiatowe i owocowe, jak i akcenty korzenne i dymne, pochodzące z użycia dębowej beczki. Jest nieco słodkawy i zdecydowanie łagodny, przez co można go nie tylko łączyć w drinkach, ale również pić samodzielnie. Polecamy ten barbadoski specjał, ponieważ to, po pierwsze, świetny rum:) i, po drugie, kawał historii, który umożliwia poczuć smak i ducha Karaibów XVIII stulecia.
Mount Gay jest najbardziej znaną wytwórnia rumu na wyspie i jednocześnie marką rozpoznawalną na całym świecie. BLACK BARREL, XO i 1703 podpisane są przez master blendera Allena Smitha
Tak samo dobrze jak pachnie smakuje tutejsza kuchnia. Przyjezdni raczą się rybami (flying fish, mahi-mahi, swordfish, red snapper), krewetkami, mięsami grillowanymi w pikantnym jamajskim sosie jerk, smażonymi bądź grillowanymi warzywami. Karaibskie przysmaki koegzystują w menu z curry, chińszczyzną, thai foodem, burgerami czy też klasycznym English breakfast, czyli kalorycznymi jajkami na bekonie i tostem.



Posiliwszy się, turysta uda się w kierunku basenu bądź plaży, mając nadzieję na orzeźwienie, jakie może mu przynieść woda, bryza i… poncz. Zanurzy się czasem po kolana, czasem po pas, czasem po szyję w przejrzystej, lazurowej wodzie. Zdarzy mu się założyć maskę do pływania i pokontemplować rafy. Czasem dostrzeże żółwia i postara się doń podpłynąć, gdy ten nie ulegnie perswazji i sam nie podpłynie. Może też być tak, że schowany za okularami przeciwsłonecznymi, leżąc na leżaku pod parasolem przyśnie, odda się rozmyślaniom lub ulegnie hipnotycznej mocy linii horyzontu

Przyciągające celebrytów z całego świata Sandy Lane jest najbardziej ekskluzywnym kurortem na Barbados. Właśnie tam znajduje się warta ok. 20 mln dolarów rezydencja Rihanny
A co stało się udziałem Oleńki, Michasia i Romka podczas ich tygodniowego pobytu na tej wyspie karaibskiej, która terytorium pięciokrotnie ustępuje wielkością powiatowi bytowskiemu. Tak jak pierwsi przybysze z Anglii, udali się oni do Holetown, gdzie rozbili się obozem w All Seasons Europa. Przyczółek ów znajduje się 10 minut od plaży, gdzie w swój pierwszy wieczór oddali się kontemplacji z jak fenomenalną mocą magnes linii horyzontu przyciągnął do sobie słońce, by wchłonąć je niczym czarna dziura. I stała się ciemność…




W tle nasz bungalow w All Seasons Europa
Przyszła niedziela i stał się cud. Horyzont wypluł słońce na nieboskłon, więc Michał i Roman pobiegli znaleźć krater, przez który to się stało. Nie znaleźli. Postanowili więc, że tak czy owak pójdą i podziękują za ten dar. Wzięli Olę i udali się do kościoła zielonoświątkowców (Pentecostal Church of God). Forma nabożeństwa jest tu o wiele swobodniejsza niż w kościele katolickim, a tablica przy wejściu podkreśla, że każdy jest mile widziany wewnątrz. Przybyli jednoczą się w modlitwie, śpiewie i tańcu. Akompaniament żywych instrumentów (gitara elektryczna, klawisze, perkusja i instrumenty perkusyjne), przyklejone potem do ciał ubrania, drżąca od tupotu stóp podłoga ów niewielki barak przemieniły w miejsce, gdzie Duch Święty ma przemówić ustami wiernych. Gdy Ola, Michał i Roman weszli, członkowie kongregacji śpiewali właśnie „We’re Marching to Zion” („Zdążamy do Syjonu”). Tytułowy Syjon używany jest w odniesieniu do Ziemi Obiecanej, gdzie Bóg będzie mieszkał z wiernymi. Ola dzielnie wyśpiewywała kolejne pieśni z księgi psalmów i hymnów, Michał pląsał, a Roman kontemplował.

Miejsce spotkań wspólnoty zielonoświątkowców w Holetown
Czy Ziemią Obiecaną można nazwać Beverly Hills? Z pewnością. Otóż BH na wyspie Barbados znajduje się w Holetown w połowie drogi między kościołem zielonoświątkowym a All Seasons Europa, wizualnie stylizowane jest na kalifornijski oryginał, choć wielkością mu zdecydowanie ustępuje, ale dla głodnego Michała w porze lunchu zdało się rajem. Wielkość posiłku odbiegała od standardów amerykańskich, ale kubki smakowe zostały mile połechtane i czarna dziura przełyku chwilowo zatkana.
Gdyby polecać część wyspy na kilkudniowy pobyt, Holetown może być pierwszym wyborem. Uliczki odchodzą od głównej drogi łączącej Bridgetown z północą wyspy, bungalowy i ogródki są zadbane, drogi okalają kwitnące drzewa i krzaki, jest supermarket i są kafejki, a przede wszystkim piaszczyste plaże, spokojny ocean, brak komarów i horyzont połykający wielką kulę ognia w magiczny sposób. No i jest jeszcze przychodnia…

Butiki Holetown pomiędzy Beverly Hills i przychodnią, w której miała miejsce...


... super atrakcja: sprawdzanie jakości lokalnej służby zdrowia i funkcjonowania w praktyce ubezpieczenia turystycznego. Uma stwierdziła, że jest za nudno, wyłożyła się na plaży, więc wieczór spędziliśmy w lokalnej klinice
















Wschodnia część wyspy nie jest tak turystyczna i „ukurorcona”. Plaże są mniej liczne, wody zdradliwe, a insekty potrafią być nie lada utrapieniem. Pewnego poranka Michał zapuścił się w poprzek wyspy w poszukiwaniu krateru przez który horyzont wypluwa słońce. Pokonawszy ponad 20 km pagórkowatej przestrzeni, wypiwszy niebieskiego pałerejda, stał odziany jedynie w spodenki i adiki z niesprawnym telefonem w ręku i zastanawiał się, jak wrócić do Holetown. Brak koszulki dyskwalifikował możliwość wzięcia autobusu, taksówki nie jeździły, a pomimo wczesnej pory termometr wskazywał powyżej 30°C. Znalazł się na tym pustkowiu dobry samarytanin, które za 10 barbejdos dolars przetransportował roznegliżowanego Michasia na drugą stronę wyspy, co później określi bohater tej krótkiej historii mianem „najlepiej wydanych pieniędzy do tej pory na Barbados”.




Na joggingu w poprzek wyspy

Innego dnia Ola i Michał udali się z St. Lawrence Bay do Batsheby. Mówią, że wschodnie wybrzeże przypominało im australijską Great Ocean Road i choć „ciężko było dojechać, ładne skały tam są”. Tak ładne, że Ola ma nową tapetę na ajfonie.





Nowa tapeta w ajfonie


Stolicą Barbados jest Bridgetown. Stolicą jest z nazwy. Uliczki nie są ani reprezentacyjne, ani klimatyczne, ani urokliwe. Domy są obdrapane i brudne, a niektóre posesje czasy świetności mają za sobą.
W centrum znajduje się Plac Niepodległości z pomnikiem Ojca Niepodległości Errola Waltona Barrowa, po drugiej stronie kanału – siedziba parlamentu, a zaraz obok tętniący i buzujący stacjo-bazar, atmosferą zupełnie odmienny od urokliwego Holetown.


Gmach parlamentu



Stacjo-bazar





Magistrala łącząca Bridgetown i St. Lawrence Gap


Zaletą mieszkania w oddalonym o pół godziny od Bridgetown St. Lawrence Gap jest niewątpliwie hotelowy balkon z widokiem na zwieńczony magnetyczną linią horyzontu Atlantyk. To też plaża i basen, jak również sklep Philippe’a po drugiej stronie ulicy oferujący 3 banksy za 10 barbejdos dolars. Jest tu też wiele knajpek i barów oferujących smaczną strawę i zacne trunki przy karaibskich dźwiękach. 






Co więcej, St. Lawrence Bay położone jest o kilka minut jazdy od Oistins, którego Fry Fish Fridays uznawane są za jedną z największych atrakcji wyspy. W piątkowe wieczory „lokalsi” oraz turyści zapełniają ów targ rybny, gdzie mogą skosztować rozmaitych gatunków ryb. Jest tłoczno, jest głośno, jest tanecznie, jest… niekameralnie, ale jest po barbadosku.  Osoby szukające ciszy nie znajdą jej w piątki w Oistins, bo tu ludzie nie przestają jamming...





I tak minął tydzień na Karaibach - spokojnie i relaksująco, choć nie bezkolizyjnie...:)




No comments: